Noc, zajezdnia kolejowa. Dwóch młodych mężczyzn z zapałem nakłada kolejne warstwy sprayu na jeden ze stojących wagonów.
Starają się nie robić hałasu i nie rzucać w oczy. To, co robią jest oczywiście nielegalne i jeśli ktoś ich zauważy będą mieli kłopoty. Przy malowaniu graffiti stan zagrożenia wprowadza przyjemną adrenalinę, ale też często zmusza do szybkiej ewakuacji. Nie inaczej jest tym razem. Zauważają biegnący w ich stronę patrol służb porządkowych i zaczynają uciekać.
Pierwszy z kolegów, szybszy i zwinniejszy, z łatwością dostaje się w bezpieczne miejsce przeskakując przez wysokie ogrodzenia. Drugi, mniej wysportowany, musi ratować się skokiem pod stojący obok wagon. Dzięki temu pozostaje niezauważony. W obawie przed powrotem patrolu zostaje tam jednak kolejnych kilka godzin. Schowany, między torami a podwoziem pociągu ma przed sobą jedynie numer wagonu wymalowany farbą za pomocą wyciętego szablonu. Ta obserwacja staje się dla niego dużą inspiracją. Od tej pory swoją twórczość skupia właśnie na przygotowanych wcześniej szablonach, dzięki czemu projekty może realizować szybciej, ograniczając przy tym ryzyko złapania. Podpatrzona tego wieczoru metoda staje się jego znakiem rozpoznawczym, a artysta z biegiem lat zdobywa ogromną popularność działając jako… Banksy.
Ile dolarów jesteś wart? Milion czy 60?
Niezależnie od tego, czy wierzymy w tę historię, czy może raczej wkładamy ją między bajki, jest ona doskonałym dowodem na to jak wielką legendę zdołał zbudować wokół siebie ten brytyjski twórca. Dzięki anonimowości i bazowaniu na nieustannym efekcie zaskoczenia jego postać elektryzuje i przyciąga uwagę. Banksy stał się marką wartą miliony dolarów, rozpoznawalną i pożądaną na całym świecie. O jego prace walczą na aukcjach Holywoodzkie gwiazdy, a tysiące ludzi z wypiekami na twarzy obserwują takie projekty jak np. 30 dni w Nowym Jorku.
W ramach tej akcji artysta przez miesiąc, w różnych częściach amerykańskiego miasta, ujawniał codziennie kolejne działania. Jednym z pomysłów było stoisko z pracami, które za 60 dolarów sprzedawał sympatyczny starszy pan. Zobaczcie poniżej:
Jaki był efekt? Zaledwie kilka sprzedanych egzemplarzy i 420 dolarów utargu z całego dnia. Dosyć słabo jak na artystę, którego dzieła Brad Pitt i Angelina Jolie kupili wcześniej za milion funtów.
Skąd ta różnica?
Mimo, że nie znamy prawdziwego imienia i nazwiska Banksego ani nie wiemy jak wygląda, można śmiało powiedzieć, że jego prace i inicjatywy wzbudzają duże zainteresowanie i osiągają wysokie ceny dlatego, że nie są stworzone przez kogoś anonimowego. Ich autorem jest żywa legenda i symbol określonego stylu i wartości. Elementem, który gwarantuje zainteresowanie odbiorców jest marka, którą wokół siebie zbudował. Do nowojorskiego stoiska podchodzili ludzie nie zdający sobie sprawy z tego, kto jest autorem prac i dlatego nie miały one dla nich większej wartości.
To, o czym teraz piszę wydaje się banałem i zależnością, którą zna każdy. Jak truizm brzmi stwierdzenie „im lepszą markę wokół siebie zbudujesz, tym większe będziesz mógł z tego tytułu osiągać korzyści”. Proste, a jednak bardzo wiele osób albo o tym zapomina, albo tę zasadę lekceważy. Nadal powszechne jest przekonanie, że marka osobista to przywilej zarezerwowany dla celebrytów, znanych z pierwszych stron gazet osobistości spacerujących w blasku fleszy po czerwonych dywanach. A jest wprost przeciwnie – ta popularność i zainteresowanie są wynikiem posiadania silnej marki, a nie jedynie czynnikiem pozwalającym ją budować.
Personal branding obrósł w złe stereotypy, kojarzy się często z lansem, udawaniem, pseudo ekspertami i narcyzmem. Zgoda, w niektórych przypadkach może nas razić czyjaś nachalność, powierzchowność i kiepska jakość autopromocji. Jeśli podejdziemy jednak do tematu z rozsądkiem i odpowiednim dystansem, może nas zaskoczyć nagła ilość drzwi, które zaczną się przed nami otwierać. To mogą być małe rzeczy, które przerodzą się w wielkie zmiany. Jeden status na facebooku może zadecydować o tym, czy zostaniemy zaproszeni na rozmowę o pracę. Jeden tweet może zapewnić nam zlecenie warte tysiące złotych.
Małe kroki
Nie potrzeba rewolucji, wystarczy odrobina chęci i prosty plan. Robisz świetne zdjęcia? Napisz poradnik, wypuść paczkę z darmowymi fotkami albo zorganizuj mini konferencję. Znasz doskonale angielski? Załóż bloga, na którym raz na tydzień omawiasz jakieś zagadnienie językowe. To nie musi być nic niesamowitego, to nie musi być najlepszy ebook świata lub blog aktualizowany codziennie. Nie musisz się z tych rzeczy utrzymywać i zarywać nocy, żeby je zrealizować. Korzyści mogą być jednak zaskakujące.
Takie małe działania pozwolą powiązać z twoją osobą określone wartości, dają możliwość wyboru strony, z której chcesz się pokazać, a przede wszystkim pozwolą Ci przestać być anonimowym.
Załóżmy, że starasz się o pracę na etacie albo kolejne zlecenie. Twój potencjalny klient lub pracodawca dostaje dziesiątki podobnych ofert, nie wie którą wybrać i wszystkie wydają mu się takie same. Zaczyna sprawdzać na własną rękę, szuka informacji na twój temat w internecie lub pyta o zdanie znajomych. Wszyscy w CV napisali, że są pracowici, kreatywni i mają odpowiednie zdolności. Każdy pisze na swojej stronie, że jego oferta jest najlepsza. Komu z was zaufa? Osobie, która jest zupełnie anonimowa, nikt o niej nie słyszał, a internecie nie ma o niej żadnej wzmianki (oprócz głupiego zdjęcia zrobionego na imprezie), czy komuś kto w wolnym czasie zorganizował konferencję, wydał ebooka, udziela się na spotkaniach branżowych itd.?
Odpowiedź jest prosta, każdy ją doskonale zna, każdy wie co należy zrobić. Każdy chce być marką wartą miliony, a nie dziesiątki. Róbmy, działajmy, budujmy swoją wartość, pokazujmy co potrafimy i na co nas stać. Nie każmy się tego domyślać, nie narzekajmy, że nie ma pracy czy zleceń. Budujmy markę, a wszystko to przyjdzie do nas samo.
Główny zarys tego wpisu powstał na bazie mojej prezentacji z Targów Wiedzy Graficznej 2014.
co o tym myślisz?
komentarze